Ostatnio przeszlam rozmowe z partnerem na temat posiadania/nieposiadania znajomych. Jemu bardzo brakuje starych przyjaciol, mieszka za granica i kontakty rozpadly sie. Stwierdzil nawet, ze gdybysmy brali slub to nawet nie mialby kogo zaprosic oprocz rodziny i ze czuje sie z tym fatalnie. Sluchalam go z rozdziawiona geba bo mi ludzi totalnie nie brakuje - nigdy nie bylam dusza towarzystwa, nie mialam znajomych na dluzsza mete, kontakty w pracy mi wystarcza a potem chce miec swiety spokoj. On tego nie rozumie jak tak mozna bez znajomych... a ja sie czuje dobrze. Jak to jest z wami? Zaczynam sie zastanawiac czyi normalna jestem ze mi rodzina do szczescia wystarczy i nie potrzebuje psiapsiol i wspolnych wypadow na zakupy